Wywiad pochodzi z
Przeglądu Brydżowego 1/1992
KRZYSZTOF MARTENS,
39 lat, z wykształcenia inżynier chemik, profesjonalny brydżysta, choć ostatnio - jak sam twierdzi - stal się przede wszystkim biznesmenem (współwłaściciel firmy handlowo-usługowej "MARTENS", prowadzącej sieć sklepów branży przemysłowej i spożywczej w Rzeszowie oraz kilku innych miastach południowej Polski).
Najbardziej utytułowany brydżysta polski - miał swój udział we wszystkich wielkich sukcesach naszej drużyny w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych: 1. miejsce DMĘ Birmingham '81, 3. miejsce Bermuda Bowl Port Chester '81, Drużynowy Puchar Europy '84 z Czarnymi Słupsk, l miejsce Olimpiada Seattle '84 (wszystkie w parze z Tomaszem Przyborą), 1. miejsce DMĘ Turku '89 (ten i pozostałe z Markiem Szymanowskim), 3. miejsce BB Perth '89, 3. miejsce DMĘ Killarney '91, 2. miejsce BB Jokohama '91. Wielokrotny mistrz Polski. Nie sposób wymienić jego wszystkich sukcesów turniejowych, wspomnę tylko zwycięstwa w prestiżowych turniejach par Deauńlle '90 i Wenecja '90 (z M Szymanowskim) oraz 2. miejsce w ubiegłorocznym dno del Duca w parze z francuskim sponsorem (!) Abikerem.
Brak jeszcze oficjalnego komunikatu EBL, ale - po sukcesie w Jokohamie - Martens najprawdopodobniej awansował w rankingu europejskim na 1. bądź 2. miejsce.
Ostatnio w tradycyjnym plebiscycie Przeglądu Sportowego został wybrany do dziesiątki najlepszych sportowców polskich 1991 roku (10. miejsce). To olbrzymi sukces - osobisty Krzysztofa, ale również całej naszej dyscypliny oraz Polskiego Związku Brydża Sportowego, który osiągnięcia ostatnich lat umiejętnie propaguje oraz popularyzuje brydża w różnych środowiskach tudzież środkach masowego przekazu.
Współtwórca systemu licytacyjnego pary Martens-Przybora (baza NaszegoSystemu). Autor licznych ciekawych koncepcji i opracowań licytacyjnych oraz znakomitej książki "Szkoła wistu". Przewodniczy Radzie Trenerów PZBS.
O popularności i uznaniu, jakimi cieszy się w całym środowisku brydżowym świadczy fakt, że tytuł jednej z prac dyplomowych w Studium Trenerskim PZBS brzmiał: "Wzór sportowca - brydżysty na przykładzie kariery Krzysztofa Martensa ".
SOLIDNA FIRMA
Z Krzysztofem Martensem, dziesiątym sportowcem polskim 1991 roku
rozmawia Wojciech Siwieć
- Od wielu lat odnosisz sukcesy przy zielonym stoliku. Znalezienie się wśród dziesięciu najlepszych sportowców polskich minionego roku to jednak osiągniecie ponad brydżowe. W imieniu redakcji Przeglądu Brydżowego i Świata Brydża serdecznie gratuluję Ci tego wyróżnienia, tym bardziej że brydżystę zaszczyt taki spotkał dopiero po raz drugi w kilkudziesięcioletniej historii plebiscytu*.
- Dziękuję. Muszę przyznać, że była to dla mnie duża i miła niespodzianka. Chociaż startowałem indywidualnie, uważam jednak, że głosując na mnie kibice uhonorowali całą drużynę oraz wyrazili swoje uznanie dla olbrzymich osiągnięć naszej dyscypliny w ostatnich latach.
- Cofnijmy się jednak jeszcze bardziej w przeszłość. Kiedy się to wszystko - dla Ciebie - zaczęło? Jak przebiegała droga, która zawiodła Cię na brydżowe szczyty?
- Wkroczyłem na nią w 1971 roku w rodzinnym Rzeszowie i przez kilkanaście lat byłe związany z tamtejszą Resovią. Moimi partnerami byli kolejno: Wilhelm Boczar, Janusz Janik i Leszek Łaciński, następnie - w Kadrze Juniorów - występowałem z Markiem Straussem. W roku 1978 stworzyłem parę z Tomkiem Przyborą, głównie z tego powodu zmieniłem 5 lat później barwy klubowe i od tamtego czasu jestem zawodnikiem Czarnych Słupsk. W roku 1986 moim partnerem został Marek Szymanowski, obecnie rozpoczynam wspólną grę z Marcinem Leśniewskim.
- Czy mógłbyś krótko scharakteryzować swoich partnerów, z którymi osiągnąłeś tak wiele? Czy któryś z nich wyrastał ponad pozostałych?
- Wszyscy oni to znakomici gracze, a sukcesy były efektem wspólnej pracy i wzajemnego uzupełniania się. Każdy z nas ma przecież określone wady i zalety. Wyróżnienie któregokolwiek z moich partnerów byłoby nietaktem wobec pozostałych. Mogę jednak pokusić się o krótką charakterystykę każdego z nich, ale by nie oddalać się zbytnio od brydża, będą to ich charakterystyki licytacyjne. Otóż Tomek - w tej dziedzinie - to spora regularność i duża wiedza, Marek - fantazja i agresywność. Te ostatnie cechy są szczególnie istotne w grze turniejowej, stąd w parze z Markiem odniosłem zdecydowanie więcej sukcesów maksowych, moje osiągnięcia teamowe w obu zestawieniach są natomiast porównywalne. Marcina Leśniewskiego określiłbym jako nienagannego technika. Dysponuje on też dużą wiedzą licytacyjną, obawiam się jednak, że akurat ta dziedzina nie będzie najmocniejszą stroną naszej pary. By wyjaśnić ten paradoks (Krzysztof też uważany jest za znakomitego licytanta - WS.), cofnę się jeszcze na chwilę do mojego poprzedniego partnera. Otóż Marek wprowadzał w poczynania licytacyjne wszystkich czterech graczy przy stole swoisty chaos, co było bardzo pozytywne, pod warunkiem że partner potrafił znaleźć się w nim wyraźnie lepiej niż przeciwnicy. Mnie się to udawało, a "wrogowie" często się gubili. Marcin natomiast, podobnie jak ja, prezentuje w licytacji dużą regularność, sądzę więc, że przeciwko nam będzie grało się łatwiej.
- Bardzo rzadko zdarza się, by brydżowa para rozpadała się u szczytu sławy, w chwili osiągnięcia największych sukcesów. Dlaczego więc przestajesz grać z Markiem?
- Nie należy doszukiwać się w tym fakcie niczego nadzwyczajnego, chodzi po prostu o "ogólne zmęczenie materiału" - chcemy przez jakiś czas od siebie odpocząć (o tym, jak bywa to potrzebne, najlepiej świadczy fakt, że już sama decyzja w tej sprawie bardzo dobrze na nas wpłynęła). Nie jest to jednak nasze definitywne rozstanie. Postanowiliśmy jedynie, że - jako para - rezygnujemy, przynajmniej w bieżącym sezonie, z występów kadrowych i reprezentacyjnych (zagramy jednak w jednym teamie). Nie wykluczamy natomiast wspólnej gry w tegorocznych turniejach (zwłaszcza że organizatorzy na ogół zapraszają nas jako duet), ani ewentualnych startów w imprezach mistrzowskich w przyszłych latach.
- Jak wygląda Twoja hierarchia osiągniętych sukcesów? Który z nich cenisz najbardziej?
- W wywiadzie telewizyjnym, po powrocie z Jokohamy, stwierdziłem, że w brydżu obowiązuje amerykański styl oceny uczestników każdej rywalizacji: pierwszy na mecie - to zwycięzca, drugi - to pokonany, a pozostali stanowią tło. Ta klasyczna już dziś "klasyfikacja" znalazła swoje kolejne potwierdzenie - w trakcie styczniowego turnieju TOP-16 w Hadze o japońskim sukcesie Islandczyków pamiętali wszyscy, o Polakach - jedynie większość. A co będzie za kilka lat? W roku 1984 wygraliśmy Olimpiadę. A któż dziś pamięta brązowych medalistów tamtej imprezy? Dlatego najwyżej cenię złoto z Seattle, a w następnej kolejności dwa tytuły mistrza Europy. Dopiero po nich idzie Jokohama.
- No właśnie. Dlaczego, wbrew ekspertom, kibicom i chyba samym sobie, nie udało wam się wygrać Bermuda BowI? Byliście przecież faworytami wszystkich.
- W brydżu, zwłaszcza w spotkaniach decydujących o "wszystkim", olbrzymią rolę odgrywają wpływy natury psychologicznej. I tym razem w nich właśnie upatrywałbym przyczyn porażki. To oczekiwanie, wręcz żądanie sukcesu wywierało na naszą drużynę bardzo silną presję. Islandczycy przeciwnie - już sam występ w finale był dla nich ogromnym, niespodziewanym sukcesem. Tego meczu nie musieli już wygrać, znajdowali się więc w znacznie korzystniejszej sytuacji psychologicznej. Dopiero w ostatniej szesnastce, gdy spotkanie było już praktycznie rozstrzygnięte -role się odwróciły. Wygraliśmy ją wysoko, a mogło być jeszcze lepiej.
Nie chcę oczywiście sprowadzać wszystkiego do psychologii. Islandczycy grali po prostu dobrze, mieli starannie dopracowane systemy licytacyjne (w zasadzie naturalne, ale pełne sztucznych rozwinięć, które sprawiały naszym zawodnikom pewne kłopoty) i nie robili prostych błędów.
- Porozmawiajmy teraz na nieco inny temat Profesjonalny brydż to liczne i dalekie podróże, częste pobyty poza domem, ciągły brak czasu dla najbliższych. Czy nie cierpi z tego powodu Twoje życie rodzinne? Jak godzisz to z rozpoczętą nie tak dawno kariera biznesmena? Czy nowe obowiązki nie wpływają negatywnie na jakość Twojej gry?
- Myślę, że przy mądrym podejściu, wzajemnym zrozumieniu i akceptacji celów życiowych sprawy rodzinne można ustawić właściwie i zgodnie. Wtedy nawet częste rozstania nie stanowią poważnych problemów. Uważam, że udało mi się to osiągnąć i jestem z tego powodu szczęśliwy. 1-2 razy do roku zabieram zresztą żonę i dzieci (Ania - 11,5 roku i Andrzej - 8,5 roku) na atrakcyjny wyjazd, np. do Deauville.
Coraz trudniej natomiast pogodzić mi grę i biznes. Nawał zajęć odbija się na mojej dyspozycji brydżowej. Ostatnio popełniłem kilka błędów z przeoczenia, co przedtem nie zdarzało mi się latami. Z braku czasu zaprzestałem też studiów i analiz teoretycznych. Są to zajęcia absolutnie niezbędne dla utrzymania się w wysokiej formie, będę starał się jak najszybciej do nich wrócić. Firmę prowadzę wraz z rodziną i przyjaciółmi, będzie więc jej doglądał ktoś inny.
- Z drugiej strony, popularność i osiągnięta pozycja pomagają Ci na pewno w prowadzeniu interesów.'To przecież nie przypadek, że właśnie nazwisko MARTENS - od lat solidna firma w światku brydżowym - firmuje również Twoją działalność w świecie biznesu.
- Oczywiście, zyskałem szerokie kontakty, znam języki, potrafię poruszać się w wielkim świecie. Podstawą powodzenia, podobnie jak przy brydżowym stoliku, jest jednak solidna praca. Przyznaję, że obecnie muszę wkładać w nią dużo więcej wysiłku niż poprzednio, kiedy to żyłem - dosyć wygodnie i dostatnio - z samego brydża.
- Dotknęliśmy w ten sposób delikatnego tematu - zarobków czołowych brydżystów. Coraz częściej nasi najlepsi grywają w parach z zagranicznymi sponsorami...
- Są to sprawy mocno skomplikowane, często bardziej związane z osobistymi kontaktami i układami towarzyskimi niż z siłą gry poszczególnych zawodników. Sam obecnie rzadko grywam na takich zasadach, 1-2 razy w roku.
- Zanotowałeś jednak sensacyjny sukces w ostatnim Cino del Duca...
- Rzeczywiście, cały ten turniej grałem bardzo dobrze, ale drugie miejsce to przede wszystkim zasługa mojego partnera, a konkretnie ogromnego przydziału fartu, jaki wtedy otrzymał. Seria jego, delikatnie mówiąc, nieortodoksyjnych zagrań (około 10 razy) przyniosła nam rezultaty na ogół znacznie przewyższające oczekiwania statystyczne.
- Za optymalny czas do osiągania sukcesów brydżowych uważano do niedawna przedział wiekowy 35-45 lat. Ostatnio coraz częściej po laury sięgają zawodnicy znacznie młodsi. Ty natomiast znajdujesz się w środku tego okresu. Czy osiągnąłeś już górny pułap swoich możliwości, czy też stać Cię na grę jeszcze lepsze?
- Mam jeszcze rezerwy, ale nie wiem, czy będę w stanie je wykorzystać. Mam nadzieję że tak.
- A jak widzisz przyszłość polskiego i światowego brydża? Jakie perspektywy i możliwości rozwoju ma sama gra?
- W Polsce jest obecnie 10-12 zawodników najwyższej światowej klasy. Sądzę jednak, że w nadchodzących latach o poważne sukcesy będzie coraz trudniej. Są ku temu dwa zasadnicze powody. Po pierwsze - wielu wartościowych graczy odchodzi do innych zajęć, przede wszystkim do biznesu (np. K.Moszczyński). Po drugie - brak jest wartościowego zaplecza. Od wielu lat wybitni nowi zawodnicy napływali do naszej dyscypliny falami (druga połowa lat 60.: Wilkosz, Lebioda, Macieszczak, Połeć; początek lat 70.: Leśniewski, Michałek, Przybora, Wolny, ja; nieco później: Gawryś, Tuszyński, Moszczyński, Matula, Uszyński). Dzisiaj nie widać nie tylko nowej fali, ale nawet pojedynczych nowych twarzy. Ja w każdym bądź razie nie odczuwam żadnego zagrożenia ze strony młodzieży.
Podobne zjawisko występuje na świecie. Rozmawiałem ostatnio w Hadze z Edgarem Kapłanem - czołowym graczem i dziennikarzem amerykańskim. Stwierdził on, że w USA od brydża odwrócili się młodzi ludzie - nadal dominują gracze średniej i starszej generacji (Meckstroth-Rodwell, Hamman-Wolff), a następnego pokolenia nie widać.
Jeśli chodzi natomiast o perspektywy rozwoju brydża jako gry - coraz mniej rezerw widać w teorii, gdyż samo uprecyzyjnianie rozwiązań jest niezwykle mało efektywne. Ogromne możliwości widzę natomiast w dziedzinie przygotowania do gry, głównie wzmocnieniu odporności psychicznej, duże efekty praktyczne może dać również praca nad wyeliminowaniem błędów prostych które zdarzają się nawet najlepszym. Dyspozycja psychiczna, koncentracja, kondycja już obecnie znaczą wyraźnie więcej niż czysta wiedza, doskonalenie tej ostatniej w coraz mniejszym stopniu wpływa na końcowy wynik.
Możliwości rozwoju techniki są bardzo ograniczone. Teoria rozgrywki i wistu jest w zasadzie skończona - wszystko, co można tworzyć i doskonalić, to motywy oraz manewry z pogranicza techniki i psychologii. Mam na myśli wszelkie działania zaciemniające kontrpartnerom rzeczywiste problemy rozdania oraz zagrania kierujące przeciwnika na fałszywy trop lub wręcz sprowadzające go z drogi właściwej na przegrywającą. Wymaga to znakomitej wyobraźni oraz umiejętności wcielenia się w skórę "wroga" i spojrzenia na problem z jego pozycji.
- A jak oceniasz swoje możliwości w tej dziedzinie?
- Kiedyś czułem się w niej lepiej niż dzisiaj, jest to bowiem także kwestia wprawy.
- Nie wyszedłeś z niej aż tak bardzo. Twój wist przeciwko szlemowi kierowemu w jednym i rozdań meczu Polska-Francja w Killarney został opublikowany przez wiele periodyków brydżowych. Sądzę, że jest to właśnie dobry przykład zagrań, o których mówiłeś.
- Tak, jest to rzeczywiście dobry przykład.
- Rozdanie to zamieściliśmy w ŚB 7/91, pozwolisz więc, że dziękując Ci za dzisiejszą rozmów) zaprezentuję naszym Czytelnikom inne Twoje znakomite zagranie, w którym wykorzystałeś podobny motyw. Wyprowadziłeś w pole rozgrywającego, który - pozostawiony sam sobie - skazany był na wygranie kontraktu.
Bermuda Bowl Perth '89.
Mecz o brązowy medal Polska-Australia.
Obie przed, rozd. W.
|
♠ |
D 9 4
|
♥ |
A 6 3
|
♦ |
6 4 2
|
♣ |
8 5 4 2
|
|
|
♠ |
10 7 6 3
|
♥ |
K D W 8 7 4
|
♦ |
W |
♣ |
10 3
|
|
|
♠ |
A 2
|
♥ |
10 2
|
♦ |
A 5
|
♣ |
A K D W 9 7 6
|
|
|
♠ |
K W 8 5
|
♥ |
9 5
|
♦ |
K D 10 9 8 7 3
|
♣ |
--- |
|
|
West
Lilley |
North
Martens |
East
Klinger |
South
Szymanowski |
pas |
pas |
1 ♣ |
3 ♦ |
3 ♥ |
pas |
6 ♣ |
pas |
pas |
pas |
|
|
Po oczywistym wiście ♦K rozgrywający dostał swoją szansę. Stalą się nią nadzieja na wyrzucenie przegrywającej blotki pik na wyrobionego kiera. Klinger zabił więc asem karo i, ponieważ dojście atutowe do dziadka będzie niezbędne później, natychmiast zagrał blotkę kier do króla. Martens przepuścił (Szymanowski dołożył ilościówkę), a pobił dopiero zagraną w następnej lewie ♥D. W rozdaniu istnieje korzystny dla rozgrywającego, wygrywający układ kart. Ujawnia się on przy pierwszym zagraniu w atu i umożliwia przebicie kara w dziadku a następnie bezpieczne zrzucenie pika na trzeciego kiera (posiadacz dubletona kierowego nie prowadzi atutów). Martens znalazł jednak jedyny odwrót, który był w stanie pomieszać szyki rozgrywającemu. Po wzięciu lewy na asa - zagrał blotkę kier(!), stwarzając Klingerowi zgubną opcję. I rzeczywiście, Australijczyk nie znając jeszcze rozkładu atutów, nie zdecydował się na zrzucenie blotki pik, ale zagrał na prostszą (i teoretycznie znacznie większą) szansę podziału trefli 2-2. Przebił trzeciego kiera figurą atu i zamierzał ściągną dwa razy trefle, kończąc dziesiątką w stole, by następnie wykorzystać lewy kierowe. Atuty podzieliły się jednak 4-0 i wpadka stała się nieunikniona.
Rozgrywający nie wziął pod uwagę faktu, że gdyby trefle rzeczywiście były rozłożone 2-2 zawodnik tej klasy co Martens zagrałby w czwartej lewie w karo, by skrócić atuty dziadka. Natomiast w autentycznym rozkładzie nasz reprezentant - nawet w sytuacji beznadziejnej - potrafił stworzyć szansę na obłożenie kontraktu. Po każdym innym wiście szlemik zostałby wygrany w sposób naturalny - tak też się stało na drugim stole - pierwsze trzy lewy były identyczne, ale w następnej Australijczyk odwrócił w trefla i Balicki zrealizował kontrakt bez trudu.
......................................
*) W olimpijskim - choć jedynie dla polskich sportów zimowych i brydża - roku 1984 piąte miejsce w plebiscycie PS zajęła para Gawryś"-Wolny, reprezentująca całą złotą drużynę z Seattle.